Gra Avatar: Frontiers of Pandora to najnowsza produkcja Ubisoftu, która została wydana na początku grudnia ubiegłego roku. Tytuł ten bazuje na uniwersum stworzonym przez James Camerona, które po raz pierwszy zaprezentowano w filmie Avatar już w 2009 roku. Po długich latach oczekiwania na sequel ten pojawił się dopiero pod koniec 2022 roku, a właśnie rok później otrzymaliśmy Avatar: Frontiers of Pandora. Produkcja, która po pierwszych gameplayach i screenach sugerowała, że będzie to jedynie „nakładka” na inną produkcję francuskiego studia – Far Cry. Jak jest w praktyce? Przekonacie się czytając poniższą recenzję.
Zacznijmy od fabuły w tym wypadku ponownie trafiamy na Pandorę, a dokładniej mówiąc Zachodnie Rubieże (których wcześniej w samych filmach nie widzieliśmy), a naszym głównym przeciwnikiem będzie RDA. Nie jest to nic odkrywczego, bo ponowne rozwiązania były zastosowane w obu filmach Jamesa Camerona. Warto wspomnieć, że Ubisoft ściśle współpracował z twórcami marki, więc wszystkie postaci i miejsca są jak najbardziej kanoniczne w przeciwieństwie do poprzedniej produkcji growej z logiem Avatara. Prolog rozpoczyna się około roku 2146 roku (później mamy przeskok czasowy) i opowiada o programie Tubylczych Ambasadorów Pandory. Uruchomiony został on przez wcześniej wspomniane RDA (w wersji polskiej ZPZ). Organizacja miała na celu porywanie dzieci Na’vi i późniejsze wychowywanie ich w ludzkich zwyczajach. Dzięki temu po szkoleniu miały być ambasadorami pomiędzy jedną jaki drugą rasą. Jednym z takich osób jest właśnie nasz protagonista. Co ważne płeć i wygląd naszego bohatera możemy dowolnie modyfikować. Zarówno może być protagonista jak i protagonistka w zależności od naszego wyboru. Nie ma tutaj konkretnie jednej kanonicznej wersji, choć w materiałach promocyjnych gry, a także wszystkich zwiastunach jest mowa o żeńskiej wersji bohatera. Proces szkolenia zostaje przerwany przez bitwę w Górach Alleluja. Zmusza ZPZ do szybkiej ewakuacji, a również pada rozkaz zabicia wszystkich należących do TAP. Tutaj wchodzi nauczycielka, która ratuje z opresji naszego protagonistę i umieszcza go w stan hibernacji. Akcja przeskakuje o 15 lat. Nasz główny bohater budzi się ze stanu hibernacji i jest wolny. Tutaj zaczyna się nasza przygoda. Historia jest całkiem nieźle poprowadzona i fani marki Avatar powinni być kontent, choć nie jest to coś co szczególnie zapada w pamięć. Będąc przy warstwie fabularnej najbardziej kulawo wypadają dialogi. Są mocno patetyczne i sztuczne, a dodatkowo voice acting również jakoś nie koniecznie przypadł mi do gustu. Gra w Polsce została wydana w angielskiej wersji językowej z polskimi napisami, co jest standardem wśród produkcji francuskiego producenta. W przypadku misji pobocznych raczej niczego odkrywczego nie uświadczymy, są dosyć schematyczne, ale chociaż część trzeba z nich wykonać by podejść do głównych misji fabularnych. Ciekawie rozwiązano system waluty, bo pieniędzy w świecie Na’vi nie uświadczymy, a za wykonane misji w danym klanie otrzymujemy wdzięczności klanu, które możemy później wymienić u kwatermistrza na konkretne uzbrojenie. Coś innego niż widzieliśmy do tej pory.
Ogólnie rzecz biorąc rozgrywka jest osadzona w otwartym świecie, który możemy niemal w 100% samemu zwiedzać, zarówno o własnych siłach jak i przy pomocy wierzchowca, którego jak przystało na Pandorę musimy samemu oswoić. Więcej nie chce zdradzać, bo to jest powiązane z warstwą fabularną. W każdym razie świat stworzony przez Ubisoft pełni bardzo ciekawą rolę uzupełnienia całej historii i nie jest tylko tłem. Mamy naprawdę rozległy i tętniący świat, choć poruszanie się po nim może stwarzać nieco problemów. Osobiście początkowo w grze nie mogłem się za bardzo odnaleźć. Interfejs dodatkowo nie pomagał w tym aspekcie. Brakowało mi czytelniejsze mapy lub wskazań radaru, który łatwiej by się podróżowało. Korzystanie ze skoku i wspinanie się na wyższe fragmenty świata, powiem szczerze, również wymaga wprawy i zdecydowanie lepiej się sprawdza w grach z trzeciej osobie, nie pierwszoosobowych rozwiązaniach, ale to tylko moja dygresja. Jednak po nabraniu wprawy, zaczyna całość grać jak trzeba. Jest też szybka podróż, która ułatwia całą sprawę,. Ogólnie mam nieco uwag do czytelności samego interfejsu, trochę mi tutaj całość zgrzytało i nie mogłem się do końca do wszystkich opcji przyzwyczaić. W sprawie technicznej jeśli chodzi o aspekt związany z samą grafiką nie mam uwag, całość wygląda pop prostu świetnie. Mamy dużo szczegółów, a i chrupnięć nie doświadczyłem. Avatar wygląda znacznie lepiej w ruchu niż na screenach. Jakbym miał się przyczepić do części grafiki to nieco odstaje od dobrej jakości to animacja części postaci i woda, która wygląda po prostu tak sobie.
W warstwie gameplay’u nie mogło zabraknąć zarówno elementów akcji jak i RPG. Walki nie są najłatwiejsze i najczęściej otwarty konflikt z oponentami kończy się tragiczne. Najlepsza jest wersja gdzie musimy załatwić sprawę po cichu, ale nie zawsze tak się da. Na’vi przede wszystkim posługują się standardowym orężem, czyli w początkowej fazie głównie łuk. Drugą stroną medalu są aspektu RPGowe, których tutaj nie ma w jakiejś dużej ilości. Objawia się to ekwipunkiem i drzewkami rozwoju, oraz craftingiem. Choć trzeba pamiętać, że punkty umiejętności dostajemy za wykonywanie misji, a nie wbijanie kolejnych poziomów doświadczenia co daje w jakiś sposób namiastkę systemu RPG. Umiejętności zostały podzielone na 5 drzewek Surwiwalistka, Wojowniczka, Łowczyni, Wytwórczyni ostatnia zostaje odblokowana wraz z postępami w grze. Część pierwotnych umiejętności zdobywamy, wówczas gdy odnajdziemy na mapie kolejne rośliny, które po podłączeniu się do nich przodek nas ich nauczy. Drugi aspekt RPGowy to przede wszystkim ekwipunek, który nieco doposaża naszą postać, ale również jest to swego rodzaju namiastka, bo loot nie wypada wielkimi ilościami, a grindowanie nie ma tutaj w żadnej wypadku racji bytu. Całość pod tym względem jest jedynie dodatkiem, a nie podstawą rozgrywki, więc szkoda, że nieco więcej miejsca i możliwości nie przywiązali twórcy do tego aspektu, ale trzeba pamiętać, że nie jest to clou rozgrywki. Jest jeszcze crafting i tutaj najciekawszym rozwiązaniem zdecydowanie jest to, że poszczególne surowce różnią się między sobą również jakością. W zależności czy dany np. owoc był zbierany w nocy z odpowiednią techniką, wówczas otrzymujemy lepszy materiał do cratfingu, niż ten sam zebrany na szybko za dnia. Rozwiązanie ciekawie i dobrze wpasowuje się do klimatu Avatara.
Czy Avatar Frontiers of Pandora jest skórką od Far Cry’a? Zdecydowanie nie. Jest to produkcja inna, bardziej stawiająca na fabułę i świat niż akcję, dzięki czemu możliwe że więcej osób się w niej odnajdzie. Jest miejscami nieco nieprzemyślana i mogłaby być pod tym względem bardziej przyjazna, ale możliwości i świat to zupełnie inna bajka w porównaniu do tego co znamy z Far Cry. Owszem porównań do Far Cry 3 czy Far Cry Primal się nie, ale mówienie że to kalka jest dla Avatar: Frontiers of Pandora mocno krzywdzące.
Gra Avatar: Frontiers of Pandora oferuje nowy wgląd w uniwersum Avatara. Gracz może odwiedzić niezbadane dotąd regiony Pandory i poznać nowe postacie. Pozwala ona również lepiej zrozumieć kulturę Na’vi i ich relacje z ludźmi. Dla fanów marki jest to pozycja obowiązkowa, ale dla pozostałych graczy będzie to niezłą grą akcji, która osadzona została w świetnym uniwersum, które daje ciekawe nowości.