Trudno nie odnieść wrażenia, że o ile przy Bluboo Picasso Chińczycy się postarali to przy modelu Maya kompletnie olali swoją pracę. Dlaczego tak mówię? Bluboo Maya to po prostu o pół cala większa wersja wcześniej wspomnianego Picasso. Aczkolwiek test pojawić się musi, a wy możecie się przekonać czy jest to dobre urządzenie.
Opakowanie i technikalia
Chińczycy chyba lubią pokazywać, że są „eko” i po raz kolejny (przy Mi Band miałem to samo) pudełko wygląda jak z odzysku. Ale to dobrze. Wygląda to schludnie i w pewien sposób oryginalnie. W środku nie znajdziemy wiele. Do zestawu (oprócz telefonu) należy kabel USB i ładowarka.
Smartfon pracuje na czterodzeniowym procesorze 1,30 GHz od Mediateka z procesorem graficznym Mali-400 MP. Do dyspozycji dostajemy 2 GB RAM i 16 GB ROM. Przekątna ekranu wynosi 5,5 cala, a jego rozdzielczość to HD. Całość zasila ogniwo o pojemności 3000 mAh wykonane w technologii Li-Po.
Jakość wykonania i design
Urządzenie zostało wykonane z tworzywa sztucznego – nie znajdziemy ani szkła ani tym bardziej metalu. Od momentu wyjęcia urządzenia z pudełka na froncie mamy przyklejoną folię ochronną. Widocznie Bluboo chciało w jakiś sposób przykryć fakt, że na froncie nie ma szkła, a plastik (niektóre źródła podają, że jest to Gorilla Glass 3, ale wątpię, by to szkło się wyginało pod palcem, tak jak tutaj się dzieje). Na tyle znajdziemy także plastik z dosyć fajną teksturą – w zależności od padania światła zauważamy trójkąty. Fajny trik, który został użyty w Bluboo Picasso. Ramka urządzenia także jest wykonana z tworzywa sztucznego, ale jej faktura i kolor mają przypominać aluminium. Co ciekawe, Maya posiada certyfikat IP63, co daje odporność na zachlapania. Ślepo bym temu nie wierzył, ale bądź co bądź jest to spora cecha urządzenia. Design urządzenia jest strasznie nudny. Nie ma tutaj żadnym rozwiązań, które są godne uwagi (oprócz tych trójkątów na tyle). Na froncie ujrzymy znany trick służący optycznemu powiększeniu ekranu – czarne ramki wokół wyświetlacza. Całość oceniam słabo. Niedawno testowana Moto E LTE kosztuje tyle samo, a jest o wiele lepiej wykonana. Na froncie ujrzymy ekran, niepodświetlane przyciski ekranowe, kamerkę do selfie, mikrofon do rozmów i diodę powiadomień. Niestety nie ma czujnika światła i zbliżeniowego. Na tyle znajdziemy tylko aparat wraz z diodą doświetlającą. Na prawej krawędzi znajdziemy przycisk do włączania, do ściszania i kolejny do podgłaszania (tak, przyciski głośności są oddzielone). Lewa krawędź pozostała czysta. Na górze znajdziemy wejście słuchawkowe, a na dole wejście microUSB i jeden głośnik multimedialny.
Ekran
Bluboo Maya posiada wyświetlacz JDI TFT o rozdzielczości HD i wielkości 5,5 cala. Daje to zagęszczenie na poziomie 267 ppi. Przez tak małą wartość z łatwością dostrzeżemy pojedyncze piksele, poszarpane czcionki itp. Kolory niestety nie są najlepszej jakości. Biele są szarawe, a czernie dosyć jasne. Głębia innych barw stoi na słabym poziomie, ale co można się spodziewać za 400 zł :). Kontrastem, głębią kolorów itd. możemy sterować z poziomu telefonu dzięki technologii MiraVision. Kąty widzenia są dobre, a jasność jest wystarczająca do pracy na zewnątrz. Niestety, urządzenie nie posiada czujnika światła, przez co za każdym razem musimy ręcznie manipulować jasnością. Reakcja na dotyk często nie jest poprawna – często po prostu nie wykrywa nacisku.
Bateria
Maya posiada dosyć spore ogniwo o pojemności 3000 mAh. Zazwyczaj bateria trzyma bardzo dobrze. 2 dni w cyklu mieszanym nie powinny być problemem. Spadki energii przy wygaszonym ekranie też są niezłe tzn. małe. Ale czemu napisałem zazwyczaj? Czasami telefon leżał u mnie nie używany kilka dni i zeszło zaledwie kilka procent, a następnym razem jak znowu leżał to bateria padła (ze 100%) w ciągu doby. Są to zapewne problemy systemowe, które można naprawić aktualizacją systemową. Na plus to, że bateria jest wymienna więc możemy nosić kilka przy sobie i gdy nam się jedna wyładuje to wkładamy drugą.
Aparat
Bluboo Maya posiada standardowo dwa aparaty. Jeden z tyłu i jeden z przodu. Tylny ma 13 MPX i został wsparty pojedynczą diodą doświetlającą. Jakość zdjęć słaba, choć nie aż tak tragiczna. Szczegółowość stoi na wystarczającym poziomie, kolory są dosyć przeciętne. Co ciekawe, obiektyw jest bardzo jasny, bowiem dostajemy przysłonę f/1.8. Jednak i tak zdjęcia nocne wychodzą koszmarnie. Nagrania video nagrywają się w maks. rozdzielczości FullHD i wyglądają także kiepsko. Frontowa kamerka posiada 8 MPX i zdjęcia wyglądają słabo. Nie zachwyca przede wszystkim szczegółowość. Widać szumy i rozmazania. Co ciekawe, filmy są nagrywane w bardzo starym formacie .3GP.
Aplikacja aparaty to jedna z najgorszych aplikacji do fotografii. Wygląda źle, jest nieprzemyślana i źle zaprojektowana. Do dyspozycji dostajemy tryb HDR, panoramę i tryb pięknej twarzy. Głębiej w ustawieniach znajdziemy możliwość sterowania ekspozycją i balansem bieli.
https://www.youtube.com/watch?v=3ySVshN5fnc
Oprogramowanie
Maya bazuje na systemie Android w wersji 6.0. Jest to czysta wersja systemu, a sam producent niezbyt ingerował w tą „czystość”. Przede wszystkim, na pasku szybkich ustawień znajduje się więcej ikonek, możemy włączyć procent baterii wyświetlany na belce powiadomień i ustawić automatyczne włączanie i wyłączanie urządzenia. System jest prawie cały przetłumaczony na język polski, jedynie changelog aktualizacji jest po chińsku. Właśnie, aktualizacje. Podczas testów dostałem jedną. Podczas jej instalacji wyskoczył…błąd. Nie mogłem przez to zrobić aktualizacji, a nie muszę wspominać, że co chwilę miałem powiadomienie o możliwej aktualizacji. Aplikacja muzyki to program jeszcze za czasów Androida 4.0, który wygląda źle. Sama jakość dźwięku na słuchawkach wypada OK, cieszy mnie też obecność korektora. Głośnik multimedialny jest jeden (choć są dwie dziury na dole, jedna jest po prostu pusta) i gra przeciętnie, przy wyższej głośności usłyszymy trzaski. Wszystkie filmy są wyświetlane w galerii.
Wydajność i praca systemu
Urządzenie jest oparte o procesor Mediatek MT6580. Jest to czterordzeniowa jednostka Cortex-A7 z maksymalnym taktowaniem 1,3 GHz. Jest to stary typ rdzeni, których wydajność aktualnie jest przeciętna. Chipset nie wyprzedza w wydajności trzyletniego Snapadragona 400, a tym bardziej wersję 410. Do dyspozycji dostajemy 2 GB RAM, które sprawdzają się akurat OK, ale procesor nie potrafi wykorzystać takiej ilości pamięci. Dostajemy także 16 GB pamięci ROM, które możemy rozszerzyć kartą microSD. Na tym sprzęcie nie pogramy w najnowsze gry ze Sklepu Play. Telefon się nie nagrzewa. W codziennej pracy telefon przy podstawowych czynnościach nie zwalniał, choć zdarzały się często przerysowania animacji.
Łączność
Bluboo Maya nie dostarcza nam najnowszych możliwości komunikacji – telefon nie wspiera LTE. Do dyspozycji dostajemy łączność 3G, a także Bluetooth v4.0 LE i GPS, który działa całkiem OK. Urządzenie jest także opcjonalnym dualSIM’em. Nie znajdziemy tutaj także NFC i irDA. Podczas rozmów nie miałem żadnych problemów. Rozmówca słyszał mnie dobrze, a ja jego.Były za to problemy z zasięgiem WiFi. Traciłem połączenie z domową szybciej niż na drugim telefonie.
Podsumowanie
Reasumując, Bluboo Maya to obiecujące urządzenie…ale na papierze. W rzeczywistości jest słabą propozycją, nawet za te 400 zł. Dostajemy niezbyt stabilny system, słabe aparaty, stary procesor i brak LTE, co w dzisiaj jest już nie do przyjęcia. Za te pieniądze radzę poszukać czegoś innego np. Moto E2 LTE, której test znajdziecie tutaj.