Czym są pokemony wie właściwie każdy. Nie ważne czy lubi, czy oglądał, czy grał i ile ma lat. W sieci słowo „pokemon” stało się przez lata kluczem do kilku grup społecznych, w tym jednej, zupełnie pobocznej. Jeśli jesteś posiadaczem niewyględnej aparycji, masz dużą nadwagę albo emitujesz parszywe aromaty, to wiesz kim jesteś i co można zrobić z twoim zdjęciem. Można je dołączyć do kolekcji. Lub nie. Gdyby ktoś pokemonów akurat nie zbierał. Dlaczego akurat taka analogia? Nie wiadomo. Kolorowe stworzenia od Nintendo z wyglądu są przecież niezwykle sympatyczne. Aż chce się zebrać je wszystkie.
Wydawało mi się, że moda na zaśmiecanie świata obrazkami z wymyślonymi stworzeniami zniknęła, ale w ostatnim czasie wybuchła nowa epidemia. Nintendo wypuściło na rynek aplikację wykorzystującą rozszerzoną rzeczywistość i… Poszły konie po betonie! A dokładniej ludzie. Beton akurat się zgadza, bowiem zabawa, przynajmniej póki co, jest głównie miejska. Najpierw dostrzegłem nagły wybuch zainteresowania w sieci a potem, ku własnemu zaskoczeniu i trochę przerażeniu – odnalazłem go w rzeczywistości. Moja miejscowość nie jest wielką metropolią i byłem wręcz przekonany, że „takiej wiochy” problem nie dotknie. Myliłem się.
To, że po mieście stadami zaczęły biegać dzieciaki, jeszcze mnie nie zaalarmowało. Do pewnego wieku smarkacze potrafią się oderwać od komputera by powisieć do góry nogami na trzepaku. Wakacje, pomyślałem. Dopiero w po kilku dniach w moim miejscu pracy pojawiły się pierwsze oznaki zarażenia. Ktoś coś napomknął, ktoś inny obśmiał. Trzy kolejne to była pandemia, kataklizm, armagedon i ogólnie koniec świata pani Popiołkowa. Nagle wszyscy zaczęli wychodzić z firmy ze słowami „czekaj tylko odpalę GPS’a” albo „wczoraj o 11 ktoś włączył lure obok fontanny”. Dla porządku napomknę, że prawo pracy nieco utrudnia zatrudnianie młodocianych, zatem dla wygody całą naszą załogę można śmiało określić jako dorosłą. Przynajmniej pod względem wieku.
Jak widać umykające lata nie są tożsame z dojrzałością, co uderza mnie raz na jakiś czas w kontaktach z ludźmi. Tym razem cios był masywny i zmiatający. Właściwie wszyscy mentalnie założyli krótkie gatki, chwycili w spracowane dłonie kolorowy wiatraczek i niesłużbowe rozmowy zdominował jeden temat – Co kto złapał. W dorosłym świecie z reguły była to grypa, czasem, o czym dowiadywało się pocztą szemrano-pantoflową, choroba weneryczna. Od dziś są to Pokemony. Czy powinniśmy się cieszyć? Hm… A czy łatwo to wyleczyć? Mam bowiem wrażenie, że nie wystarczy antybiotyk czy „pij dużo płynów i wypoczywaj”.
Z jednej strony to dobrze. Fenomenalnie wręcz. Ogólnoświatowa moda na bieganie, czy aktualnie jeszcze modniejsza jazda na rowerze, nie były w stanie wyciągnąć niektórych zatwardzialców na świeże powietrze. Pokemony tego dokonały. Z prawdziwym ukontentowaniem zaobserwowałem jak okoliczne „pączki” jęły turlać się po dzielnicy w pogoni za kolejnym stworkiem. Co jeszcze lepsze, sama gra nie polega na drukowaniu ton papieru połączonego z tonami plastiku a to służy naszej planecie lepiej, niż segregacja śmieci (które u nas i tak trafiają do wspólnego dołu). Żeby było już całkiem miodnie, rozgrywka pozwala na nawiązanie rozmowy z przypadkowo napotkanymi osobami, które akurat przybiegły w to samo miejsce w celu szlachetnych łowów. W dobie cyfrowego odizolowania od realnych kontaktów z ludźmi należy to liczyć jako potencjalny profit. Potencjalny, bo nie ma żadnych powodów uważać, że każdy nagle zacznie być towarzyski. Może przyjść i pójść bez słowa. Nie mniej jednak szanse wzrastają.
Czemu zatem „hejt”? Co mi się nie podoba? Jest kilka powodów.
Pierwszy jaki przychodzi mi do głowy, to uderzający poziom zidiocenia ludzkości. Trudno mi się pogodzić z tym, że to nie głębsza myśl, nie dbałość o własne zdrowie, chęć zrobienia czegoś trudnego, pokonania słabości, zdołały ruszyć grube zady sprzed komputera. Nie. Pogoń za rysunkowym zwierzątkiem to uczyniła. Rzecz płytka jak kałuża. Bezsensowna jak tapeta w motylki. Bzdet.
Walczę jednak w tym punkcie sam ze sobą, bo zasada brzmi „Nie ważne co, ważne, że działa”. Od tej świadomości nie jest mi jednak lepiej.
Drugi ból w miejscu gdzie plecy tracą szlachetną nazwę mam w powodu słomianego zapału jaki zaczynam zauważać. Te leniwe buły, które wystartowały tak ochoczo, już zaczynają marudzić, stękać i odpuszczać. Część zaczyna głośno rozważać zakup elektrycznych deskorolek. Trwają dyskusje nad szybkościami jakie są wymagane i dopuszczane przez grę. Podejrzewam, że wkrótce ktoś wymyśli programowe oszustwo obchodzące problem a następnie producent „zareaguje na potrzeby rynku (wytłumaczy to powiedzmy usprawnieniami dla osób na wózkach)”, wypuszczając konta premium, które ograniczeń mieć nie będą. W końcu hajs musi się zgadzać. Niweluje to nieomal całkowicie pierwszą, podstawową zaletę jaką dostrzegłem w zabawie. Jeśli przestaną używać nóg i przesiądą się na samojezdne sprzęty, to ich organizm nie skorzysta już nic. Skorzysta producent, który takie kółka dostarczy.
Trzeci powód brzmi może nieco histerycznie, ale w mojej opinii jest zupełnie rozsądny biorąc pod uwagę to, co się aktualnie dzieje na świecie oraz to, jakie są realia. Chodzi o skupiska ludzkie. W Polsce niebezpieczeństwo jest niskie lub znikome, bowiem żaden smagły wielbiciel materiałów wybuchowych i jedynej słusznej wiary nie przemknie się niepostrzeżenie na miejsce. Nawet gdyby spróbował, to najpewniej dostanie łomot a skonfiskowany w trakcie dynamit okoliczna bezwłosa młodzież zabierze na ryby. Za granicą sprawy wyglądają jednak zupełnie inaczej i najpewniej zostaną wykorzystane. Oczywiście u nas problem skupisk również istnieje, tyle że na mniejszą skalę. Na przykład ktoś może „rzucić lure” i skroić parę smartfonów albo oklepać z kolegami kilka pysków dla czystej uciechy. W rękach pedofila będzie to rewelacyjne narzędzie do wyłuskiwania ofiar. W końcu jakiż to problem pójść za dzieckiem do domu gdy już skończy łapać Pokemony. O innych zboczeńcach i psycholach nie wspomnę, bo nie chcę tym głupszym podpowiadać, jak można jeszcze wykorzystać mechanizmy gry do swoich nieczystych planów a ci inteligentniejsi podpowiedzi nie potrzebują. Osobom bez zaburzeń powiem tylko jedno – jak się zastanowić choć chwilę, to paleta zastosowań jest ogromna a niebezpieczeństwo całkiem realne.
Czwarty powód to komercjalizacja zabawy, która jeśli jeszcze nie jest nazbyt widoczna to niedługo zacznie. Już wyjaśniam o co chodzi. Wystarczy umowa z deweloperami gry lub ludzie pracujący dla konkretnych firm i odpowiednia lokalizacja poszczególnych zdarzeń. Przykładowo „lure” przy lokalnej lodziarni, rzadki pokemon w pobliskiej sieciówce albo odpłatne „wysiadywanie jaj”. Nawet jeśli to ostatnie jest sprawą czyjegoś prywatnego wyboru, to już wcześniejsze zdecydowanie nadwyrężają kręgosłup beztroskiej zabawy i fair play.
I ostatni, ale absolutnie nie najgorszy powód mojej niechęci do całej zabawy. Do tej pory nader często spotykałem na swojej drodze ludzi z wzrokiem utkwionym w smartfonie. Dopóki spotykałem ich per pedes, nie było problemu. Omijasz delikwenta i przemieszczasz się dalej a on dryfuje niewzruszenie przez szary ocean wielkiej płyty. Problem pojawia się w momencie, gdy natrafiam na takich lunatyków, zasiadając za kierownicą mojej stalowej bestii. Zajęci najważniejszym na świecie „w cudownym nastroju obojętnie gdzie” zachowują się nieobliczalnie. Na przykład zatrzymują się przed przejściem, ale nie rozejrzą i nie wiesz czy ruszą czy nie. Czasem trzeba zatrąbić by raczyli przemieścić swoje ogłupienie na drugą stronę szosy. Inni wchodzą na jezdnię jakby byli nieśmiertelni tudzież niezniszczalni i kompletnie się nie interesują czy ktoś z niej jeszcze korzysta. Na przykład autobus. Jest też grupa, która zdaje się zachowywać jakby ogarniała co się dookoła dzieje, ale to tylko złudzenie. Niby toczą wzrokiem po okolicy, niby sprawdzają czy sytuacja jest bezpieczna a potem wchodzą ci pod koła w kompletnie przypadkowym momencie a czasem i miejscu. Teraz przemnóżcie to przez trzy, bo każda z tych opcji nabrała rozmachu dzięki Pokemon Go. Plus całe tabuny dzieciaków, które mają w ogóle pstro w głowie i żyją w permanentnym przeświadczeniu, że to dorośli (i w ogóle cały świat) muszą uważać na nich a nie na odwrót. Są przy tym najsłabszym, najbardziej nieprzewidywalnym i najszybciej przemieszczającym się elementem społeczeństwa. Ile przyjdzie nam poczekać na tragedię? Myślę, że niedługo.
Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe, sparafrazuję znany żarcik.
Było sobie miasto pełne ludzi. Pewnego dnia przybył do niego sprytny Pokemon Go i wszystkim obiecał super zabawę. Mieli tylko łapać nieistniejące stworki i nie odrywać wzroku od smartfonu. Wszyscy byli zachwyceni, jednak co jakiś czas sprytny Pokemon Go zabierał to dziecko, to dorosłego to całą grupę. Zwabiał też ludzi w dziwne miejsca i nakłaniał do rzeczy, których wcale nie chcieli robić. Burmistrz miasta zaprosił więc sprytnego Pokemona Go do siebie i zapytał go:
– Pokemonie Go, czy to ty jesteś powodem tych wszystkich złych rzeczy?
– Nie, to nie ja. – odparł sprytny Pokemon Go.
A to był on.