Najlepszy aparat fotograficzny na wakacje?

Wakacje to czas wypoczynku, zabawy i szalonej przygody. Przynajmniej dla tych, którzy je mają. Reszta musi się zadowolić urlopem, najczęściej wydzielanym jak na receptę i „byle nie w sezonie”. Jednak czasem się uda dorwać do tych dwóch tygodni ciągłego nieróbstwa a jak życie uczy…

Do nicnierobienia należy się starannie przygotować!

W zakres tych przygotowań wchodzi zaplanowanie wyjazdu, dokonanie niezbędnych rezerwacji i rzecz absolutnie najważniejsza dla technologicznego geeka – wybór sprzętu, jaki zabierze ze sobą. Niedawno przechodziłem przez trudny proces szykowania się do wyjazdu i mam bardzo świeże wspomnienia, zatem możecie mi wierzyć, że wiem o czym piszę. Lecimy.

Nie bez powodu w tytule wymieniłem aparat fotograficzny, bowiem to on stał się dla mnie synonimem wszystkiego, czego nie powinienem robić przed wyjazdem. Zaraz obok przekonania, że prognozy to pewnik a wczasy to wypoczynek. No chyba, że chodzenie od jednej „atrakcji” do drugiej i ładowanie kasy w lokalny biznes turystyczny, jest dla kogoś interesujący. Jak mawiali starożytni de gustibus non est disputandum

Ponieważ planowałem wyjazd „widokowy” i miałem na uwadze to, że będę chciał zrobić trochę fotek w różnych miejscach, priorytetem stał się zakup jakiegoś przyzwoitego aparatu. Drogą dedukcji (i wcześniejszych doświadczeń z różnym sprzętem), odrzuciłem pomysł z lustrzanką. Oczywiście tego typu sprzęt zagwarantuje nam możliwie najlepszą jakość, ale jestem realistą i praktykiem – kompakt we wprawnych rękach, nie będzie wcale dużo gorszym wyborem, przy czym wygrywa absolutnie na każdym polu pod względem poręczności i uniwersalności. Lustrzanka to z reguły klocek, do którego trzeba doliczyć jeszcze sporo dodatkowego sprzętu, by jej zabieranie w ogóle miało sens. I tu zaczną się przestrogi.

Po pierwsze, nie wybieramy sprzętu na ostatnią chwilę. Najzdrowiej jest przejrzeć dostępne modele a potem poczytać recenzje tych, które nas zainteresują. Dobrze, jeśli to opinie fachowców, którzy na temacie się znają. Nie szukamy zatem wiedzy na portalach ogólno-technologicznych, gdzie jest wszystko (czyli tak naprawdę nic naprawdę dobrze, przez grzeczność nie wymienię nazw takich „kombajnów” do generowania treści), tylko odnajdujemy strony zajmujące się konkretnym zagadnieniem.  W tym przypadku testowaniem aparatów i akcesoriów związanych z fotografią.

Po drugie, jeśli nam się nie chce czytać i szukać, nie chwytamy za najdroższy model, a już nie dajcie bogi – nie pakujemy się w raty. Jeśli nas nie stać na zakup czegoś za gotówkę lub wolimy ją przeznaczyć na wyjazd, to znaczy, że nas NIE STAĆ. Wyjazd potrwa kilkanaście dni a spłacać kredyt będziemy dwa lata. Albo dłużej. Wróćmy jednak do meritum.

Kupiłem malutkiego, poręcznego Canona, który rozmiarami przypominał smartfony Xperii. Nie, nie chodzi mi tu o najnowsze, paletkowe monstra, tylko rozsądne gabaryty 4 cali. Słowem – nieduży, mieści się w kieszeni, nie musisz o nim myśleć zawiązując trampki. Idealny sprzęt na wszelkie wyprawy, w rozsądnej cenie nie przekraczającej kilku stówek, z dobrymi parametrami i „idiotoodpornym” menu, w którym nic nie trzeba robić, bowiem aparat sam dobiera wszystkie parametry. I w trakcie testów faktycznie tak było. Wyjmujesz z kieszeni, ustawiasz tylko zoom i strzelasz. Automatyka zajmuje się całą resztą. Można powiedzieć, że dla kogoś, kto nie chce się obładowywać profesjonalnym sprzętem a chce ustrzelić kilka przyzwoitych fotek, zupełnie wystarczające rozwiązanie.
Spakowałem.
Dokupiłem po drodze pokrowiec. Powerbank. I…

Nie użyłem ani razu.

Tu doszliśmy do sedna sprawy, a właściwie do odpowiedzi na pytanie z tytułu. Jaki aparat zabrać na wakacje? ŻADEN. Będzie leżał w plecaku, bezużyteczny i zbierający kurz oraz paprochy. Żaden, bo na wierzchu zawsze będzie smartfon. Sięgniemy po niego w pierwszej kolejności. Akurat będziemy mieć w dłoni. Nie będzie nam się chciało szukać aparatu i czekać aż się odpali. Wieczorem przy ognisku będziemy zbyt „weseli”, żeby sensownie ustawić parametry a potem jeszcze utrzymać urządzenie nieruchomo. Zrobimy wszystko, żeby sobie oszczędzić dodatkowego zamieszania i wykonać fotkę od ręki. Taka jest prawda.

Cokolwiek nie mówią reklamy, przeciętny Kowalski w ogóle nie potrzebuje dodatkowego aparatu fotograficznego na wakacje czy urlop. Jedyne o czym może pomyśleć przed wyjazdem, gdyby akurat kończyła mu się umowa u operatora sieci, to wymiana smartfonu na taki, który będzie robił przyzwoite zdjęcia. W obecnej dobie właściwie każdy topowy model już takie robi, zatem wybór nie jest przesadnie trudny. Oczywiście są modele wręcz stworzone dla amatorów pstrykania a i profesjonaliści potrafią z nich korzystać ze sporymi sukcesami. Rozpoznamy je bez problemu, bowiem producent najczęściej podkreśla takie zalety jasno i wyraźnie. Co jeśli kupimy „niefotograficzny” telefon? Nic. Różnice nie będą drastyczne i większe zrobi brak elementarnej wiedzy o fotografii, niż sam dobór urządzenia.

Moja porada wakacyjna brzmi zatem następująco:

Najlepszy aparat fotograficzny na wakacje to – przyzwoity smartfon.

Fercik.