Gry dla dzieci, co rzecz oczywista, nie leżą w gestii moich zainteresowań. Wyrosłem z krótkich gatek już tak dawno, że nie pamiętam nawet czy miałem ukochany kocyk i króliczka. Nie oglądam bajek, nie interesuję się edukacją przed przedszkolną i co gorsza, nie lubię małych ludzi. Trochę inaczej sprawy miałyby się, gdybym posiadał w domu jakiegoś szkraba, ale i to nie. Dlatego do recenzji gry studia Agibagi podszedłem jak totalny laik. Nie wiedziałem na co zwracać uwagę, czego szukać a co gorsza, gra nie ma żadnej jasnej instrukcji obsługi i samouczka na początku. To uczyniło sprawy, ku mojemu zdumieniu, przygodą w rozgryzanie „co autor miał na myśli”. Ale po kolei.
Oprawa wizualna
W przypadku „Meadow Flyer” mamy do czynienia z obłymi, kolorowymi i niezbyt skomplikowanymi animacjami. Zarówno główny bohater gry jak i napotykane przez niego postacie, są niezwykle charakterystyczne, zróżnicowane i w gruncie rzeczy bardzo przyjemne dla oka. Dla dziecka z pewnością odbiór będzie zupełnie inny, ale ja znalazłem niektóre postacie niezwykle zabawnymi. Projekt graficzny jest prosty i jednocześnie, dzięki temu minimalizmowi, z pewnością wymagał dokładnego przemyślenia. W grze wszystko ze sobą doskonale się zgrywa a nieliczne niedoróbki (rzadkie glitche grafiki przy przenikających się obiektach) nie psują ogólnego wrażenia.
Grafika jest przyjemna, kolorowa a projekty postaci są na przyzwoitym poziomie. Trochę karykaturalne, trochę bajkowe. Myślę, że dokładnie takie, jakie powinny być.
Oprawa dźwiękowa
W przypadku tego elementu, trudno już mieć złudzenia, że gra jest kierowana do najmłodszych. Przede wszystkim odgłosy stworzeń i interaktywnych obiektów przywodzą na myśl dźwięki jakie śmieszą berbecie do rozpuku. Zabawne w brzmieniu głosy, niektóre nawet wyraźnie dziecięce, pierdzące pszczółki i chichrający się co chwilę główny bohater, to tylko część tego, co nam zaserwują autorzy gry. Mimo zaawansowanego wieku, choć powinno mnie to przecież co najwyżej irytować, nie znalazłem w sobie nic ponad pewne zrelaksowanie. Najwyraźniej to co w grze ma bawić dziecko, sprawi że dorosłemu odpocznie mózg. Co ważne – mam nieodparte wrażenie, że nawet częste odtwarzanie tych samych dźwięków, nie będzie przesadnie denerwujące. Osoby z dziećmi zapewne znają ten ból, gdy latorośl otrzymuje od babci grające „bimbadło” i to właśnie urządzenie dzwoni, wyje i piszczy przez pół dnia. Medytujący mnich z Tybetu dostałby czerwonych oczu a co dopiero przeciętny, zapracowany Polak.
Dlatego oprawa dźwiękowa zasługuje na pochwałę, jako mało inwazyjna i niezbyt męcząca.
Grywalność
„Meadow Flyer” polega głównie na wykonywaniu prostych zadań, te zaś skupiają się na locie przez tytułową łąkę i kolejnym naciskaniu wszystkiego, co nam na ekranie zamigocze. Początkowo nie bardzo wiedziałem, na czym zabawa polega, ale szybko przyszło zrozumienie, że tak naprawdę nie ma się tam nad czym zastanawiać. Trzeba lecieć i klikać a wszystko stanie się jasne. Co ciekawe, gra ma fabułę. Prostą, ale bardzo pozytywną edukacyjnie. Pomagamy poszczególnym zwierzątkom w różnych problemach i spotykają nas za to miłe rzeczy. Przy okazji dziecko może ćwiczyć spostrzegawczość, koordynację i wchłaniać w sposób pośredni prawidłowe wzorce zachowania. Za to studiu Abigabi należy się kolejny plus.
Przejście całej gry nie zajmuje wiele czasu, co jest zrozumiałe. Dzieci mają, o ile mnie pamięć nie myli, dość niski poziom koncentracji. Nie potrafią utrzymać zbyt długiego skupienia na jednej rzeczy, zatem zbyt rozwlekła fabuła wywołałaby znudzenie i rzucenie tabletu w kąt nim nadejdzie puenta historii.
Podsumowanie
O „Meadow Flyer” można powiedzieć jedno. Gdybym miał dzieci, nie bałbym się dać im tej pozycji do rąk. Nie zawiera przemocy, jest bardzo pozytywna, kolorowa, miła dla ucha i przede wszystkim, edukuje. Uczy prawidłowych zachowań wobec otoczenia i podstawowych norm społecznych. Czegoś, o co w obecnym świecie naprawdę trudno. A przy tym nie wykończy nerwowo rodzica, choć po setnym odtworzeniu nawet tak łagodny projekt może sprawić, że zacznie wam oko latać. W tej kwestii żadnych zapewnień nie wolno mi czynić, bo każdy ma inny punkt irytacji.