Szkło hartowane na wyświetlacz? Naprawdę warto.

Na temat zabezpieczeń wyświetlacza powstał ogrom tematów, jednak w żadnym testerzy nie posilili się o opinię „po” realnym wykorzystaniu takiego zabezpieczenia. Będąc w trakcie wymiany szkiełka, postanowiłem podzielić się spostrzeżeniami i efektywnością takiej ochrony. Jak mawiają amerykanie – endżoj.

W karierze posiadacza wielu modeli smartfonów i telefonów, miałem do czynienia nie tyle z jednostkami, co całymi dziesiątakami różnych pomysłów na zabezpieczenie urządzenia przed przypadkowym zniszczeniem. Co warto od razu podkreślić, osobiście jestem fanem dbania o słuchawkę. Jednak nie na tyle, by jej wygląd lub kształt zmieniał się zbyt mocno pod wpływem zastosowanej ochrony. Dlatego od początku dominowały u mnie neutralne okleiny, przeźroczyste bumpery, folie i w końcu szkiełka.

Zaczynałem od folii na wyświetlacz i wsuwek. Folie wygrywały przede wszystkim niską ceną i łatwą dostępnością. W dowolnym punkcie z akcesoriami do telefonów można było nabyć szerokie spektrum poliuretanów o różnej jakości. Najgorsze oczywiście były te najtańsze, które zawierały klej a nie cienką warstwę silikonu. Zakładanie było problematyczne, bąble właściwie nieuniknione a jeden z wyświetlaczy w starszym modelu Blackberry po prostu mi zniszczyły. Szybko zrezygnowałem z tej opcji i do kolejnych modeli kupowałem już lepsze gatunkowo, ale i droższe naklejki. Jak sprawy się mają w kwestii odporności? Źle i dobrze.

Źle, bo folia bardzo szybko zaczyna wyglądać jak, nie przymierzając, powierzchnia Księżyca. Niszczy się zdecydowanie szybciej niż dowolna szybka zastosowana w telefonie i wymaga bardzo częstej wymiany. Na domiar złego, minimalny błąd przy nakładaniu i mamy nieestetyczne bąbelki i paprochy pod spodem. Nie chroni przy tym przed efektami upadku czy uderzenia, lub robi to naprawdę minimalnie. A przecież na tym ostatnim zależy nam zdecydowanie bardziej, niż na uniknięciu kilku mikro-rysek.

Dobrze, ponieważ taka naklejka przyjmuje na siebie wszystkie zadrapania i otarcia, nie dopuszczając by sięgnęły wyświetlacza. Można też nabyć folie o specjalnych, dodatkowych właściwościach. Matujące czy prywatyzujące.

Z mojego szacunkowego wyliczenia, jedna porządna folia wystarczała mi na dwa do maksymalnie trzech miesięcy nim wymagała wymiany. Tańszych nie liczę, bowiem łapią rysy już przy nakładaniu i właściwie trzeba by je co tydzień kleić by się jakoś prezentowały. Dwukrotnie folie nawet przyzwoitej marki nie ocaliły wyświetlacza przed dewastacją po upadku (choć ku mojej uciesze przypadki te dotknęły akurat modeli, z jakich nie korzystałem zbyt chętnie lub stanowiły „zapas” z szuflady).

Co z „pleckami”? Jak wspomniałem na początku, w moim odczuciu etui nie powinno szpecić urządzenia. Na szczęście obecnie mamy do wyboru ogrom plastikowych rynienek i silikonowych „kondomów”, w wersji przeźroczystej. Niektóre naprawdę bardzo dobrze wykonane i dobrze chroniące przed zarysowaniami i obiciami kantów. Co warto zaznaczyć, w przejrzystym etui nie ma barwników, które zafarbowałyby nam obudowę oraz mamy stały wgląd na to, co się pod nim dzieje. Dlatego z dużo większą łatwością unikniemy zniszczeń powstałych od paprochów, które zawsze jakoś się dostaną pod spód. Bez problemu je zauważymy i usuniemy, unikając wielkiego zdziwienia i oburzenia po kilku miesiącach, kiedy to zdjęcie czarnego „gumowca” wywołało setki rozpaczliwych komentarzy na forach.

I teraz przejdę do głównego bohatera tego tekstu. Szkło hartowane. W niektórych modelach możemy zastosować je zarówno na przód jak i na tył urządzenia. Gorąco do tego zachęcam. Mam aktualnie na smartfonie szkiełko po długotrwałych crashtest’ach, których efekty spróbowałem oddać na fotkach poniżej. Smartfon lądował na kafelkach, panelach i betonie. Postanowiłem zupełnie się nad nim nie rozczulać i sprawdzić w codziennym użytkowaniu, co tak naprawdę wytrzyma. Rzucałem nim na szafkę, stół, nie przejmowałem się gdy wylatywał z kieszeni przy rozbieraniu do snu, skakał po nim kot (pogryzł z resztą kabel, który nadal działa, ale to już inna historia) i generalnie dałem mu popalić. Smartfonowi, nie kotu. Zazwyczaj bardzo dbamy i przejmujemy się naszymi drogimi zabawkami, stąd tak mało wiarygodnych testów użytkowych. Ja zaryzykowałem, by móc napisać tekst rzetelny i podstawny.

Urządzenie od nowości ubrałem w przyzwoite etui z silikonu i dodatkowo, ponieważ była taka możliwość, wyposażyłem wyświetlacz i tył w tafle hartowanego szkiełka. Czy najdroższego na rynku? A skąd znowu. Cena oscylowała w granicy dwudziestu złotych. Nie podam marek, by nie czynić kryptoreklamy. Obie rzeczy zakupiłem na popularnym portalu aukcyjnym, wyszukując po prostu sprzedawcę z możliwie minimalną ilością negatywnych opinii, bowiem takich z samymi pozytywami, sprzedających akcesoria telefoniczne, po prostu nie ma.

Szkiełko wytrzymało od sierpnia 2015 do stycznia 2016. W tym czasie załapało dwa pęknięcia i kilka uszczerbień. Drugie, większe, zaczęło mi już przeszkadzać przy użytkowaniu zatem zakupiłem kolejne szkiełko. Pół roku traktowania smartfonu jak, nie przymierzając, Nokię 3310, której się po prostu używało. Pamiętacie to uczucie? Ja tak i mogłem sobie je przypomnieć przez okrągłe sześć miesięcy. Wyświetlacz? Bez skazy. Obudowa? Ani zadrapania. Wydatek? Niewielki w porównaniu z wymianą ekranu (lub smartfonu, bowiem często naprawa wyświetlacza jest kompletnie nieopłacalna).

Gdyby jednak to nikogo nie przekonało do stosowania szkieł hartowanych, niechaj za dodatkowy bonus posłuży informacja, że w przeciwieństwie do folii są one praktycznie niewidoczne, niewyczuwalne pod palcem (gładkość obsługi nie traci nic na swojej jakości) i nie zbierają rys oraz „smalcu” tak ochoczo, jak ich foliowi kuzyni. Oprócz tego sam proces zakładania jest zdecydowanie szybszy, prostszy i mamy o wiele mniejsze szanse na narobienie bąbli. Szybka jest sztywna i wystarczy ją po prostu położyć a sama, dzięki warstewce silikonu, przylgnie do wyświetlacza. Coś nam nie wyjdzie? Bez problemu podważymy, oderwiemy i przykleimy ponownie. Byle nie macać paluchami od lepkiej strony. Z folią, co by producent nam nie wciskał, taka sztuczka po prostu się nie udaje i zawsze narobimy pęcherzy (nakleiłem ich trochę w życiu, zatem wiem o czym mówię).

Jak na załączonym zdjęciu widać, szkło przyjęło na siebie wszystkie trudny codzienności. Z dużym prawdopodobieństwem, gdyby nie było go na ekranie, to właśnie on podlegałby wymianie. Jakie to koszty, zapewne doskonale wiecie.

Zdejmowanie jest dziecinnie proste, wystarczy podważyć i mimo „potrzaskania” usuniemy całość jednym ruchem, dzięki warstwie folii jaka znajduje się w środku. A potem już tylko chwila by nałożyć kolejnego obrońcę ekranu.

I na koniec, by nie było wątpliwości. Nie twierdzę, że szkło hartowane uratuje wasz wyświetlacz zawsze i wszędzie, nawet jeśli będziecie nim ciskać o ścianę i wyrzucać z siódmego piętra na beton. Jeśli napięcia powierzchniowe będą zbyt duże, trzaśnie wam wszystko jak ta lala i jeszcze ramka się pewnie rozpadnie. Fizyki nie oszukamy. Jednak z bardzo dużym prawdopodobieństwem, co stwierdzam na podstawie półrocznych testów, uchronicie ekran przed większością zwyczajnych przypadków, gdy urządzenie akurat wylatuje z rąk, kieszeni czy ląduje w łapach domowego pupila znudzonego patrzeniem na sikorki za oknem. Jeśli chcemy by wszystko wyglądało ładnie i przetrwało więcej – warto zainwestować parę groszy w jakiś crystal case i szkło zamiast folii. Różnica w cenie nie będzie aż taka drastyczna, jeśli porównacie ja z solidnej marki folią, która i tak będzie zawsze rozwiązaniem „słabszym”. U mnie taki zestaw sprawdził się jak do tej pory bez zarzutu, toteż dzielę się wrażeniami po, całkiem solidnym w moim odczuciu, okresie testowym. Realnym, długotrwałym a nie pokazowym drapaniem nożem do tapet i stukaniu młotkiem przez kilka sekund.

image