Efekt placebo, mimo samonarzucających się skojarzeń, nie ma nic wspólnego ze słuchaniem popularnego, w swoim czasie, zespołu. O czym zatem mowa? Podpowiem – chodzi o autosugestię. Badacze, zwani czasem naukowcami (zależy czy ich lubimy czy nie) odkryli, że zadziwiająco duża ilość pacjentów odczuwa działanie leków, których de facto nie dostaje. Ni mniej ni więcej, substytut imitujący oryginalny medykament skutkował zmniejszeniem dolegliwości. Wszystko za sprawą potęgi naszego umysłu, który jest w stanie wywołać dowolny efekt na organiźmie – wystarczy w coś odpowiednio mocno wierzyć. Jak to się ma do inteligentnego budzenia?
Przy okazji testowania smartwatch'y i opasek fitness natrafiłem na magiczne aplikacje spod szyldu – zbadamy jakość twojego snu. Obśmiałem pomysł już kilkukrotnie, głównie ze względu na wątpliwą przydatność tej wiedzy. Cóż mi bowiem po stwierdzeniu, że spałem świetnie jeśli się, dajmy na to, nie wyspałem? Nic. Czy dzięki tej informacji zdołam poprawić jakość mojego snu? Nie. A może poprawię stan wypoczęcia? W życiu. To może choć wstać będzie jakoś lżej? No… Tu pojawiła się pewna niewiadoma, nad którą postanowiłem się pochylić. Głównie za sprawą hasła – „Z naszą aplikacją obudzisz się zawsze wypoczęty”. Brzmi nieźle, prawda? Każdy chciałby o czwartej nad ranem wstać rześki jak skowronek i z pieśnią na zaschniętych ustach pomknąć w miejsce, gdzie w trybie miesięcznym zamieniają nam indywidualne moce przerobowe na środki płatnicze. Byłoby doprawdy miło. I rześko. Zagłębiłem się więc w temat.
O fazach snu słyszałem już wcześniej, a twórcy aplikacji powołują się właśnie na nie. Faktem jest, że w ciągu nocy śpimy niejednolicie. Przechodzimy tam i spowrotem z głębokiej maglimy w fazę dość rezolutną, w której nasze mięśnie wykonują ruchy, oczy latają dookoła głowy a mózg wykazuje sporą aktywność (nawet u osobników, u których jest to aktywność daremna). Oczywiście nieco przesadzam z tymi oczami, ale generalnie jest to czas, w którym śnimy i śpimy płycej. W tej fazie łatwiej nas wybudzić i szybciej uzyskujemy kontakt z rzeczywistością, przynajmniej w założeniu. Przy gwałtownej pobudce znane są przypadki przenoszenia czynności ze snu na jawę zakończone próbą ich kontynuacji albo rychłym wstawianiem jedynek u budzącego. Tak czy inaczej, zagadnienie jest znane, zbadane i w rzeczy samej występuje. Co więc robi aplikacja?
Szacuje… Zgaduje… A potem próbuje budzić.
Wyśmiewane przeze mnie „badanie snu” w przypadku opasek fitness i smartwatch'y, opiera się głównie na akcelerometrze. W czasie płytkiego snu wykonujemy bowiem ruchy, które urządzenie może zarejestrować. W oparciu o ich występowanie aplikacja oblicza kiedy nastąpi kolejna faza REM i może rozpocząć pobudkę w optymalnym momencie. Ma to pewien, dość naciągany, ale jednak sens. Na pewno dużo prościej dojść do siebie gdy zostaniemy obudzeni z drzemki niż z głębokiego snu. Nie zmienia to faktu, że aplikacja opiera się na pewnych normach, ustalonym algorytmie i z pewnością nie będzie on idealny dla każdego.
Aplikacje smartfonowe, z racji tego, że nie będziemy telefonu mocować do ręki (ale możemy!), opierają się na tych samych podstawach tylko czerpią dane z mikrofonu. Szelesty, zmiany głębokości oddechu czy inne nocne odgłosy, służą do oceny w jakiej fazie jesteśmy. Reszta to znowu czysta metematyka.
Tu pojawia się jednak pytanie: Jak to się ma do pobudki na ustaloną godzinę?
Raczej nie ma sensu podejrzewać pracodawcy, że w swej wspaniałomyślności każe nam przyjść na 6:30 bo akurat godzinę wcześniej będziemy w fazie REM. Pomysł skutecznie padł w konfrontacji z różnymi godzinami rozpoczęcia pracy w różnych placówkach. Tak jak i nie można zakładać, że oprogramowanie w magiczny sposób pozmienia nam przebieg nocy by ta właściwa faza wypadała o poranku. Cudów nie ma. Co zatem? Po przejrzeniu kilku pozycji wniosek jest dość prosty. Ma się nijak. Najzwyczajniej w świecie aplikacja zaczyna nas budzić pół godziny wcześniej. I że się tak wyrażę, głęboko w kodzie ma, czy jesteśmy w fazie REM, Śrem (pozdrawiam mieszkańców) czy na fazie po imieninach u szwagra. Swoje trele zaczyna bardzo subtelnie i z partyzanta, by przejść do frontalnego ataku o ustalonej godzinie. W efekcie może nam się wydawać, że wstaje się jakby lżej a prawda jest taka, że nie śpimy już od kilkudziesięciu minut. Dodatkowo, skuteczność takiego ćwierkolenia jest wątpliwa w przypadku głośnych środowisk, wspomnianych wcześniej skutków imprez czy osób z talentem do twardego snu.
Jak w takim razie wyjaśnimy szerokie grono entuzjastów i gorliwych wyznawców tych rozwiązań? Skłaniam się do trzech opcji.
Pierwsza grupa, to ludzie, którym wystarczy coś namalować na płocie a do wieczora będą wyciągać drzazgi z różnych części ciała. Wbrew obiegowym opiniom (a w szczególności w ich własnym mniemaniu) jest ich cała masa. Wystarczy taki obraz „wymalować” odpowiednio przekonująco i podeprzeć się „badaniami” a uwierzą we wszystko. Zaś wiara, jak wcześniej wspomniałem, czyni cuda. Nawet jeśli obudzą się zmęczeni jak koń po westernie, to wmówią sobie, że czują się bardziej rześcy niż zwykle. Medżik.
Druga grupa to ofiary mody. To nic, że wcześniej wstawali bez problemu, lub, mimo użycia aplikacji i akcesoriów, nadal mają z tym dokładnie taki sam problem. Będą chwalić, bo to takie nowoczesne, super-fit, idealne dla aktywnych ludzi sukcesu, cyklistów i somnabulików. Z tego samego powodu chwalą, kupują i używają wielu innych rzeczy. Jedzą magnez, witaminy, piją ginko-bilobę, stosują pozytywne myślenie i dzielą się wszystkim (dosłownie wszystkim) z resztą swojej watahy w sieci. Niektórzy są też tak bardzo anty i inni, że imię ich Milion a jest ich od ch… dużo. Ci wybiorą najbardziej brzydką i siermiężną z wyglądu appkę, która zamiast łagodnych dźwięków oceanu, będzie budzić odgłosem krzesła, szurającego po panelach z jatoby.
Jest też trzecia możliwośc, czyli wszyscy ci, którym półgodzinne „przed-pobudki” faktycznie pomagają. Oczywiście równie dobrze mogliby nastawić budzik na trochę wcześniej i posiłkować się drzemkami (co nie jest nowy wynalazkiem) a w efekcie dać sobie niezbędny czas na otrzeźwienie, ale ta forma po prostu odpowiada im bardziej. Nie zastanawiają się przy tym jak to działa, czemu to działa i co ma wspólnego z fazami snu. Grunt, że działa.
Jaki z tego wszystkiego wniosek? Taki, że sam nie jestem pewien czy „inteligentne budzenie” jest głównie efektem placebo – wyrosłym na bzdetnym mierzeniu głośności podkołdernika w odniesieniu do koniunkcji gwiazd, czy może jednak ma sens. Niby nie do końca polega na tym, o czym szumią twórcy. Fazy fazami a budzik budzikiem. Z drugiej jednak strony, może być wystarczająco skuteczne dla pewnej grupy docelowej i powinno sprawdzać się całkiem nieźle w codziennym użytkowaniu. Jak zatem jest naprawdę i kto kogo czaruje?